Na Śląsku jest wszystko. Wystarczy dokupić morze. Wywiad z Franciszkiem Brzozą
Nasz region pokazuje z perspektywy dwóch kółek, co roku pokonując od 3 do 5 tysięcy kilometrów. Jak podkreśla, to, że jest ze Śląska, po prostu słychać. Mowa o Franku Brzozie – YouTuberze znanym jako „Hanys na kole”, którego wystawę fotograficzną będzie można oglądać w maju w jastrzębskiej Galerii Zdrój.
W ramach akcji „Wkręć się do nas!” Franek Brzoza zabierze również mieszkańców na dwie wycieczki szlakiem najciekawszych atrakcji – 27 maja i 10 czerwca. O to, by pojechać na nie sprawnym rowerem, będzie można zadbać dzięki organizowanemu 13 maja przez galerię bezpłatnemu mobilnemu serwisowi rowerowemu. Akcja „Wkręć się do nas!” to również okazja do wygrania cennych nagród – vouchery o łącznej wartości 2000 zł do wykorzystania na zakup sprzętu sportowego w hipermarkecie Carrefour będzie można zdobyć na Facebooku Galerii Zdrój.
A z Frankiem Brzozą rozmawiamy między innymi o najciekawszych śląskich trasach, sprzęcie fotograficznym i początkach rowerowej przygody.
- Zdjęcia i filmy z Pańskich wypraw po Śląsku oglądają w internecie tysiące osób. W jaki sposób się Pan do nich przygotowuje?
- Wyprawa kojarzy mi się z czymś, co trzeba skrupulatnie zorganizować. Tymczasem ja patrzę w kalendarz i jeśli akurat nie pracuję, a pogoda ma być dobra – jadę. Nie jest to jednak wyjazd w ciemno. Korzystam z aplikacji, dzień wcześniej planuję trasę. Zdarza się, że z niej później zbaczam, bo coś mnie zainteresuje, albo kogoś spotkam. Staram się jednak dowiedzieć się jak najwięcej o miejscu, do którego się wybieram.
- Dlaczego wybrał Pan akurat rower, a nie na przykład samochód czy hulajnogę?
- To jest tak jakby zapytać, czemu się zakochałem w blondynce, a nie w szatynce... Na rowerze czuje się wiatr we włosach, jest cisza, spokój. Nie ma ograniczeń. Można też poznać fajnych ludzi, bo rower znosi bariery. Kiedy się jedzie samochodem, zmierza się prosto do wybranego miejsca. Natomiast moim celem jest pojechać tak, żeby coś zobaczyć, czegoś się nauczyć, kogoś spotkać... 50 kilometrów można przejechać w kilka godzin, można też jechać cały dzień. Ja przejadę 500 metrów, zobaczę jakiegoś robaczka i zatrzymuję się, żeby mu zrobić zdjęcie. To jest szczególny styl jazdy. Chociaż lubię też się zmęczyć fizycznie.
- Zdjęcia Śląska, które Pan pokazuje, mocno odbiegają od stereotypów...
- Śląsk to jeden z najciekawszych regionów Polski, jestem w nim naprawdę zakochany. Wszyscy kojarzą go z przemysłem, zanieczyszczonym powietrzem... A tymczasem u nas są i jeziora, i lasy, i góry... Jest wszystko, oprócz morza. Ale śmieję się, że morze możemy sobie kupić, skoro jesteśmy tacy bogaci. Zresztą zawsze byłem zdania, że trzeba przede wszystkim poznać swoją małą ojczyznę. Kto by przypuszczał, że na tym terenie jest tyle zamków? Albo winnic? Ciągle coś tu odkrywam.
- Które miejsca najbardziej Pana urzekły?
- Na Śląsku jest tyle pięknych miejsc, że trudno je nawet skategoryzować. Od dłuższego czasu pracuję nad odcinkiem na YouTube, pokazującym 10 najpiękniejszych tras i ciągle nie mogę ich wybrać. Jako lokalny patriota powinienem wskazać Żelazny Szlak Rowerowy. Przyznam jednak szczerze, że już mi się trochę opatrzył, a w weekendy jest na nim bardzo tłoczno. Natomiast do najfajniejszych miejsc, w których byłem na rowerze, należy na pewno Rowerowy Szlak Orlich Gniazd.To bardzo uczęszczana droga, ale jakoś się tego nie czuje. Piękne są też krajobrazy w dolinie Odry i Olzy czy koło Raciborza, przy rezerwacie Łężczok. No i, oczywiście, tereny górskie...
- Czy są jakieś mankamenty tutejszych tras?
- Trochę zazdroszczę Czechom konsekwencji w prowadzeniu dróg rowerowych. Na przykład w Karwinie zawsze się dojedzie z jednego końca miasta na drugi. U nas te ścieżki są poprzerywane, krzyżują się z ruchliwymi drogami. Czesi przed każdym centrum handlowym mają boksy na rowery. Można je zamknąć w szafie i iść na zakupy lub na basen. Z kolei u nas jest lepsza infrastruktura – zawsze jest gdzie się zatrzymać i zjeść...
- Czy jeździ Pan wielokrotnie w te same miejsca? Na przykład po to, by „złapać” jak najlepsze światło?
- Jeśli powtarzam trasy, to tylko dlatego, że ktoś chce je ze mną przejechać. Wiadomo jednak, że bez dobrego światła praktycznie nie ma zdjęcia. Staram się więc jak najwcześniej wyjeżdżać i jak najpóźniej wracać, bo to są przecież te najlepsze, „złote” godziny. W przypadku zdjęć z drona nie jest to już takie ważne.
- Jak zaczęła się przygoda z kanałem na YouTubie?
- Zarówno fotografia, jak i rower, zawsze były obecne w moim życiu, ale dość długo nie myślałem, żeby to połączyć. Bloga zacząłem tworzyć od kręcenia filmików do rodzinnego archiwum. Po każdej wycieczce wszyscy mnie pytali, gdzie byłem i co robiłem. Zacząłem więc nagrywać telefonem. Widać zresztą, że te pierwsze filmy nie są profesjonalne. Ale ich nie kasuję – niech sobie tam będą...
Natomiast rower zawsze był odskocznią. Moją pierwszą wyprawą była pielgrzymka do Piekar Śląskich. Pojechałem na nią z kolegą, jeszcze w szkole podstawowej, na takim starym składaku. Moja mama była listonoszem, dostała ten rower do pracy. Choć miało nas jechać kilku, ostatecznie rodzice puścili tylko mnie i Heńka, który pojechał na takim dziwnym, starym niemieckim rowerze... Oczywiście, to były czasy, gdy jeszcze nie było nawigacji, nie mieliśmy też map. Mój tata był wcześniej na pielgrzymce w Piekarach, więc zapytałem go, jak tam dojechać. Odpowiedział mi, że pamięta tylko trasę do Rybnika. Ale jakoś dojechaliśmy. Ostatnie 10 kilometrów wracałem na stojąco, tak bardzo siodełko dało mi się we znaki.
- A jak wyglądały fotograficzne początki?
- Mój życiorys jest bardzo różnorodny. Fotografii uczyłem się sam, ale potem stwierdziłem, że muszę sprawdzić, czy rzeczywiście jestem w tym dobry. Zapisałem się wieczorowo do technikum fotograficznego w Katowicach. Więc, jeśli ktoś pyta, to tak – jestem fotografem. Ale pracowałem głównie na kopalni, na Moszczenicy. Tam spędziłem 16 lat. W tej chwili jestem na emeryturze, pracuję też jako fotograf ślubny i reportażowy. Często wykonuję zlecenia dla miast. Kiedyś specjalizowałem się w fotografii portretowej. Ale odkąd zacząłem jeździć na rowerze, uczę się pejzażu. Na pewno jeszcze mi sporo brakuje, widzę jednak różnicę między zdjęciami, które robiłem kiedyś, a tymi, które wykonuję teraz. Filmu natomiast uczyłem się głównie z kursów internetowych.
- Te ujęcia są bardzo charakterystyczne. Kiedy oglądam w Internecie fotografie z regionu, od razu jestem w stanie rozpoznać, które są Pańskie...
- Każdy z nas ma jakiś swój wypracowany styl. Jednym się to podoba, innym nie. Ja zawsze staram się swoje zdjęcia obrobić. „Obrobić”, ale nie „przerobić” – tak zostałem wykształcony jako fotografik. Często pokazuję swoje prace fotograficznym autorytetom. Ale najlepszymi oceniającymi i tak są „zwykli” ludzie. Czasem fachowiec mówi, że któreś zdjęcie jest słabe, ale im się podoba. W takich sytuacjach ufam ludziom.
- Śledzi Pan też inne kanały na YouTubie?
- Tak, robię to w poszukiwaniu inspiracji. Zawsze coś podpatrzę: albo trasy, albo technikę. Jest taki kanał „Kołem się toczy”, bardzo go lubię...
- A czy często odzywają się do Pana widzowie?
- Tak, coraz częściej. Na YouTubie staram się odpowiadać na każdy komentarz. Dostaję też mnóstwo wiadomości prywatnych. Ludzie pytają o sprzęt, o trasy. Słyszę też komentarze, że fajnie, że tak otwarcie mówię o swoich przekonaniach, o wierze. Ostatnio, kiedy jechałem przez Katowice, usłyszałem nagle „ooo, na kole po śląsku, jak fajnie”. Świetnie się stało, że spotkałem tego człowieka, bo akurat był objazd, a on wskazał mi krótszą drogę.
- Filmy na YouTube, fotografie z drona... Można odnieść wrażenie, że ciągle próbuje Pan czegoś nowego.
- Podobnie jak lekarz – jeśli ktoś się nie rozwija, to zostaje w tyle. Film niby wygląda podobnie jak zdjęcie, różni się tylko ruchem. Ale zrobienie dobrego filmu jest znacznie trudniejsze. Fotografia to jeden strzał. Film zawiera 25 zdjęć na sekundę. Natomiast drony wykorzystuję od trzech lat. Dwa z nich rozbiłem, trzeci jeszcze fruwa. Jeszcze 5 lat temu zdjęcia z drona zawsze robiły „efekt wow”. To była zupełnie inna perspektywa, niż w klasycznej fotografii. Teraz te obrazy się już trochę opatrzyły i trzeba się bardziej wysilić, by zrobić wrażenie.
- Czy inwestuje Pan w nowy sprzęt?
- Cały czas coś kupuję. Moja żona już się śmieje: tyle tego masz, a jeszcze inwestujesz. Mam, ale jak człowiek zobaczy, że coś można zrobić lepiej, bardziej nowocześnie, to się skusi. Sprzęt nie jest jednak najważniejszy. Powtarzam to zawsze, kiedy ktoś pyta mnie, jaką lustrzankę kupić. Wtedy mówię: po pierwsze fotografuj tym, co masz. Naucz się patrzeć. A dopiero potem myśl o sprzęcie. Jak się ma troszeczkę wizji, pomysł, co się chce zrobić, to nawet zwykłym telefonem można wykonać dobre zdjęcie. Podobne doświadczenia mam z pracy z młodymi ludźmi. Oni mają niesamowity sposób widzenia. Często brakuje im tylko podstaw technicznych. Wystarczy im pokazać, jak wykorzystać światło, perspektywę i efekty są fantastyczne. Tu sprzęt nie jest aż tak ważny.
- Czy ma pan jeszcze jakieś marzenie rowerowe?
- Tak, i ono zostanie zrealizowane. Czekam tylko, aż żona przejdzie na emeryturę. To będzie wyprawa wokół Bałtyku. Już zaczynam szukać miejsc na noclegi. Zainspirował mnie jeden z youtuberów. Po obejrzeniu jego filmiku zacząłem oglądać inne – o wycieczkach rowerowych po Skandynawii. Wszyscy jadą w ciepłe kraje, a tymczasem tam jest super infrastruktura rowerowa... Natomiast w tym roku chcę zrobić pierwszy etap Głównego Szlaku Karpackiego.