Gdy dochodzi do tragedii, nikt nic nie widział i nie słyszał. Czy znasz swoich sąsiadów? [FELIETON]
Czy powinniśmy się interesować swoimi sąsiadami? Pytanie postawione na wstępie może wydawać się nieco dziwne, no bo po co znać swojego sąsiada i czy w ogóle trzeba go znać? To, że małe społeczności wiejskie wiedzą, kto jest kim, jest jasne. Ale w mieście, w bloku? Jakie to ma znaczenie. Często tuż za ścianą rozgrywają się prawdziwe dramaty, ale niestety często nikogo to nie obchodzi.
Gdy dochodzi do tragedii, nikt nic nie widział i nie słyszał. Czy znasz swoich sąsiadów? [FELIETON]
Może zacznę od dość mocnego przykładu. W jednym z mieszkań sąsiedzi regularnie słyszą krzyki, odgłosy poważnych awantur, demolowanie mieszkania, ale wychodzą z założenia, że każdy ma prawo do prywatności i co ich to obchodzi. Podczas policyjnego wywiadu mówią, że nic nie widzieli, nic nie słyszeli. Po zbadaniu sprawy okazuję się, że rodzinna tragedia trwała od lat. I w tym miejscu wypada postawić pytania, czy naprawdę zadzwonienie pod numer 112 i zasygnalizowanie, że może dziać się coś złego, to ingerowanie w czyjąś prywatność? A może w grę wchodzi obawa zemsty? Na drugiej szali tego typu rozważań znajduje się ból, cierpienie, a nawet śmierć ofiar.
Blok. Duży, 10-piętrowy to może nawet i 300-400 mieszkań, w sumie to jakiś 1 tys. ludzi. Można powiedzieć, mała wioska. Jednak to społeczność anonimowa. Jeśli znamy kilku najbliższych lokatorów to i tak jest dobrze. Jeśli poza zdawkowym „dzień dobry”, rozmawiamy ze sobą – to sukces. A jeśli nawiązaliśmy na tyle dobrą znajomość, że się odwiedzamy, to pełnia szczęścia. Najczęściej mijamy się, nie za dobrze znamy, bo i po co? Przecież każdy ma swoją rodzinę i to wystarczy. Jednak czy zamykanie się wyłącznie w kręgu rodzinnym ma sens? Izolowanie się od innych, czasami patrzenie na nich „spode łba” z zazdrością lub niechęcią, naprawdę pomaga nam żyć?
Wrzucę jeszcze mały kamyczek do spraw rodzinnych. I tam nie zawsze dzieje się dobrze. Bywa, że w miejscu tym doświadcza się niezrozumienia, przemocy, trudnych sytuacji. I co wówczas zostaje człowiekowi? Rodzina – jest, jaka jest, a sąsiedzi to obojętni nam ludzie, których nie interesuje nic poza własnymi sprawami.
Człowiek jest istotą społeczną, to prawda znana nie od dzisiaj. Innych ludzi potrzebujemy do zwykłego kontaktu, rozmowy, okazane – nawet przez chwilę – zainteresowanie, powoduje, że lepiej się czujemy. Nawet zwykła wymiana zdań pozwala, choć na chwilę zapomnieć o problemach.
O takie prawdziwe, dobre znajomości jest coraz trudniej. Z jednej strony ludzie uciekają przed nadmierną ingerencją w swoje życie prywatne, z drugiej – czują się coraz bardziej samotni. Szczególnie dzieje się tak po zakończonej karierze zawodowej i wychowaniu dzieci. Ale jest też nowe zjawisko – młodzi ludzie i ich wirtualne znajomości. Wszechogarniająca globalizacja wszystkiego nie załatwi. Współczesne społeczeństwa to grupy ludzi coraz bardziej odizolowanych od siebie.
Wszystko to jest powodem, że nawet jeśli ktoś potrzebuje pomocy, wsparcia, czy zdecydowanej interwencji w postaci zawiadomienia policji, nie ma co liczyć na zainteresowanie ludzi z bloku, tej samej klatki schodowej, a nawet piętra.
Kiedyś popularne było określenie znieczulica społeczna. Napisano już o tym setki, jeżeli nie tysiące artykułów. Może warto, aby spojrzeć na to z innej strony. Co, jeśli to ja będę potrzebowała/potrzebował pomocy? Czy ktoś zechce, choćby anonimowo, powiadomić odpowiednie służby? A może tylko wzruszenie ramionami, przejście obok, obojętna twarz, będą tym, czego doświadczymy w trudnych dla nas momentach?
Każdy ma swoje życie.