Kpt. Jerzy Radomski :"Nie zamierzam zwijać żagli"
Ma na swoim koncie najdłuższy rejs w historii polskiego żeglarstwa - 32 lata. Przebył ponad 240 tys.mil morskich, co można przeliczyć na 11-krotne okrążenie obwodu Ziemi albo na 7-krotne okrężnie globu drogą morską. Kapitan Jerzy Radomski dokonał tego na własnoręcznie zbudowanym jachcie Czarny Diament i nie zamierza przestać. Przed nim kolejne żeglarskie plany.
W piątek, 16 lutego, w Domu Zdrojowym odbędzie się benefis kapitana, podczas którego będzie można posłuchać opowieści o przygodach, jakie przydarzyły się mu przez pół wieku pływania po morzach i oceanach.
Panie Kapitanie, na Czarnym Diamencie był już Pan prawie wszędzie, czy to już pora zwijać żagle?
Ależ skąd. To prawda, że byłem w wielu miejscach i przeżyłem ciekawe przygody, zobaczyłem piękno świata, ale - mimo tego, że mam już na karku - 79 lat, nie zamierzam zwijać żagli. Moje najbliższe plany to udział w dorocznej imprezie na Bałtyku, organizowanej 29 czerwca na święto apostołów Piotra i Pawła. Jest to Morska Pielgrzymka Rybaków Kuźnice - Puck. Następnie, wraz moimi przyjaciółmi planujemy rejs do Skandynawii - Finlandia, Szwecja oraz Litwa, Łotwa, Estonia. I to jeszcze nie mogę zagwarantować, że to mój ostatni rejs. Trudno takiemu wagabundzie usiedzieć w domu.
Jak to się stało, ze młody chłopak z Jastrzębia, który wcześniej pokochał góry, został żeglarzem?
We wczesnej młodości dużo chodziłem po górach. Podczas jednej z takich wycieczek, w Bieszczadach, spotkałem ludzi, którzy opowiadali o żeglarstwie. Zapragnąłem więc zobaczyć morze i kiedy to się stało, a miałem wówczas 14 lat, poczułem, że coś mnie ciągnie do tego, co jest dalej. Tak zrodziły się jeszcze nie plany, ale marzenia. Kiedy wyruszyliśmy na pierwsze wyprawy - na początek w kierunku krajów byłej Jugosławii, poczułem, że to właśnie to i tak się zaczęło. Wtedy, przed laty dokonywaliśmy cudów, jeśli chodzi o mały nakład kosztów, z jakimi wiązało się pływanie. Mając naprawdę niewielkie zasoby pieniędzy można było zwiedzić świat.
Da się obecnie jeszcze tak pływać?
Jest to coraz trudniejsze. Jak byłem w 1968 roku w rejonie Bałkanów przyjmowano nas w każdym porcie niesamowicie gościnnie i nigdzie nic nie płaciliśmy. W 10 lat później za jacht pobierano już opłatę 5-6 dolarów za dobę, później już - 24, a ostatnio - 150 w Dubrowniku. To powoduje, że dzisiaj nie można już wagabundą w pełnym znaczeniu tego słowa. Wówczas robiliśmy przystanki w żeglowaniu, aby zarobić na dalszą podróż. Czasami coś się sprzedało, pokombinowało, ktoś nas ugościł. I to miało swój urok. Takie można powiedzieć, beztroskie żeglowanie skończyło się przed laty.
Pływając na Czarnym Diamencie poznawaliście piękne zakątki świata. Czego się wówczas nauczyliście?
Na jachcie panowała niesamowita atmosfera. Poznawaliśmy świat, ale też rejsy były dla nas prawdziwą szkołą życia. Chociaż załoga podlegała rotacjom, to jednak byliśmy razem zżyci. Stawialiśmy czoła sztormom, niebezpieczeństwom, ale też razem się bawiliśmy, śpiewaliśmy, kombinowaliśmy jak tu zorganizować obiad, co zjeść. Jak tanim kosztem wyremontować jacht. Doświadczyliśmy wiele życzliwości ze strony napotkanych ludzi.
No właśnie, wówczas też toczyły się konflikty zbrojne, były różnego rodzaju napięcia polityczne. Jak to się przekładało na relacje międzyludzkie?
Polityka, dzieli ludzi, a właściwie politycy. Ludzie morza to taka specyficzna ekipa, która sobie pomaga, można powiedzieć ponad wszelkimi podziałami. Nie ważna jest przynależność narodowa, wyznawana religia, nieważne są państwa. Ludzie są wspaniali, tylko konflikty wywoływane przez przywódców dzielą ich. Zupełnie niepotrzebnie. Wiele dobra doznaliśmy od Arabów, Żydów, Rosjan. Z wieloma z nich biesiadowaliśmy i miło spędzaliśmy czas.
Można powiedzieć taka przyjaźń zrodzona na morskich falach?
Dokładnie tak. Jeśli człowiek okazuje szacunek drugiemu człowiekowi niezależnie od koloru skóry, religii, poglądów to wychodzi naprawdę coś pięknego. A jeśli do tego dodać cudowne okoliczności przyrody, otaczającego nas świata - to wszystko tłumaczy, dlaczego ludzi tak ciągnie do żeglarstwa i dlaczego poświęciłem temu pół wieku swojego życia. Cieszę się też, że swoja pasją zaraziłem innych - przyjaciół, ale też moje dzieci i resztę rodziny.
Podczas rejsów były trudne chwile?
Hmm, kiedy osiedliśmy na rafie koralowej i statek doznał poważnych uszkodzeń pomyślałem - to koniec. Albo - kiedy wpadliśmy w ręce piratów, bałem się nie na żarty. Zdarzało się też tak, że podczas sztormu inne duże jednostki tonęły, a my szczęśliwie dopływaliśmy do portu. Czy wówczas można się nie bać? Takie jest żeglarstwo, pełne nieopisanych zwrotów akcji. Przeważnie na swojej drodze spotykaliśmy życzliwych ludzi, którzy nam pomagali i wszystko kończyło się szczęśliwie. Rekompensatą były cudowne widoki. Świat przyrody odkrywał przed nami swoje piękno.
Gdzie Pana ciągnie z powrotem najbardziej?
Powiem przewrotnie… do Polski. Tutaj czuje się najlepiej, tutaj mnie zawsze ciągnęło. Ale kocham Morze Śródziemne, Pacyfik, Karaiby. Pewnie nie wszędzie uda mi się wrócić. Dobrze czułem się w Afryce Południowej – Durbanie. Ta wielokulturowość portów, gdzie spotykali się ludzie z całego świata jest fascynująca.
Wszystkie Pana rejsy łączy jedno - Czarny Diament. Jak on wytrzymuje te wszystkie eskapady?
To prawda załoga na poszczególnych etapach rejsów zmieniała się. Jacht zawsze jest ten sam. Można powiedzieć, że znam go bardo dobrze, bo razem z przyjaciółmi zbudowałem go od początku i znam każdą jego część. Na szczęście dzisiaj, w dobie współczesnej techniki, wiele rzeczy można wymienić, wmontować nowe urządzenia i dzięki temu Czarny Diament wciąż jest sprawny, wciąż pływa. Chociaż przeżył już wiele, jak na przykład ostre stracie z rafą koralową czy napad piratów. Warto jednak zaznaczyć, że jego podróż na bezkresy oceanów zaczęła się w maszoperii KWK „Moszczenica” stąd właśnie pochodzi jego nazwa „Czarny Diament”. Pierwszą jego trasą był przejazd ulicami Jastrzębia na Dolny Śląsk. Tam został załadowany na barkę i wyruszył na Bałtyk. Tak zaczęło się jego żeglowanie.
Podczas benefisu Jerzego Radomskiego kapitan opowie o najciekawszych przygodach, jakie spotkały go na morzach i oceanach, o rzeczach, które go zachwyciły i zaskoczyły, ale też o niebezpieczeństwach, którym musiał stawić czoło. W piątek, 16 lutego w Domu Zdrojowym, będzie można posłuchać gawędy tego ciekawego jastrzębianina, początek o godz. 17:00.
Nie jadę na EGER powodzenia wam życzę smak wyślę przed wyjazdem
Część wpisów to tylko małomiasteczkowe, drobnomieszczańskie utyskiwanie na człowieka któremu się powiodło. Zwykła przyziemna zazdrość. Nie kupował kolejnych pralek, maszyn do szycia czy odkurzaczów do prania dywanów, tylko całą forsę lądował w cel swojego życia. Człowiek jest wart tyle ile w życiu widział. Ci co tylko byli u ciotki na wsi są najbardziej wściekli.
Byłem. Świetne spotkanie. Świetne opowieści.
Masz rację. Jeszcze żyją ludzie, którzy pracowali przy jachcie za obietnice rejsu i guzik otrzymali. Teraz pan Radomski jest wielce zasłużony. Pytam się co on takiego zrobił dla Jastrzębia?
16 luty będę
Pięknie spędził te lata. Brawo!
Była zbiórka pieniędzy w kopalni na wykup za nielegalny połów pereł i wielu z nas dawało pieniądze . Budowa była dzięki dr Chlebikowi a jego żona była matka chrzesna P. Była obietnica dla załogi ze będę mogli korzystać z rejsów turystycznych. Jacht jest własnością kopalni Moszczenica a obecnie jsw.
Na zdjęciu widać,że przygody miał przednie. Ciekawe,czy nie ma wyrzutów,ze rodzina przez te lata cały czas sama była.
Dużo, dużo zdrowia!