Komendant Ceglarek: Duma mnie rozpiera, że mogę dowodzić strażakami z Raciborza
O strażackiej służbie, budowie nowej komendy PSP w Raciborzu oraz powrocie strażackiego memoriału rozmawiamy z brygadierem Jarosławem Ceglarkiem - Komendantem Powiatowym Państwowej Straży Pożarnej w Raciborzu.
- Pod koniec kwietnia cała Polska żyła katastrofą w kopalni Pniówek. To bliżej pana rodzinnych stron. Czy pana koledzy byli na Pniówku?
- Trafił pan w sedno... Jestem z górniczej rodziny. Mój tata był górnikiem. Na Pniówku pracuje mój brat, który jest ratownikiem górniczym (obecnie mechanikiem). Mój dobry przyjaciel i jeszcze kilku kolegów to właśnie ratownicy z Pniówka. Jeden z nich był w pierwszym zastępie, z którym utracono kontakt (dotychczas potwierdzono śmierć 7 osób, do dziś nie odnaleziono 2 górników i 5 ratowników - red.). Drugi kolega został ranny podczas kolejnego wybuchu, do którego doszło w trakcie akcji ratowniczej. Byłem nieraz na kopalni. Wiem jak wygląda ściana i mogę sobie wyobrazić, co tam się działo.
- Przykro mi z powodu pana kolegi. Nie przypuszczałem, że zna pan osobiście jedną z ofiar tej tragedii. Myślałem bardziej o strażakach z Jastrzębia, którzy mogli zostać zaangażowani w działania ratownicze, bo z tego co wiem, kiedyś braliście udział w poszukiwaniach zaginionych górnika.
- Faktycznie, brałem kiedyś udział w poszukiwaniach na KWK Rydułtowy-Anna. Doszło tam do zawału. Ale od początku. W 2008 roku założyliśmu Grupę Poszukiwawczo-Ratowniczą przy Komendzie Miejskiej Państwowej Straży Pożarnej w Jastrzębiu-Zdroju. Nawiązaliśmy kontakt z Okręgową Stacją Ratownictwa Górniczego, a później z Centralną Stacją Ratownictwa Górniczego. Oni uczyli się od nas, my uczyliśmy się od nich. No i w 2010 roku poprosili nas o pomoc w poszukiwaniach tego górnika z KWK Rydułtowy-Anna. Chodziło o specjalistyczne kamery, którymi dysponowaliśmy. Kierownik akcji (przeważnie jest nim dyrektor kopalni) powiedział, że chce nas na dole. Tyle że to nie była nasza jurysdykcja. Komendant wojewódzki zezwolił nam na udział w akcji, ale decyzję pozostawił nam. Zadzwoniłem do taty, spytałem co by było gdyby... Odpowiedział mi, że jeśli coś takiego się przydarzy, mam się nie bać o dalszy byt mojej rodziny i jeśli mogę pomóc, to żeby zjechać na dół. Zrobiłem to wspólnie z kolegą, strażakiem z Jastrzębia-Zdroju.
- Co pan tam zobaczył?
- Był taki moment, kiedy zostałem na dole sam z kierownikiem Okręgowej Stacji Ratownictwa Górniczego. Zapanowała absolutna cisza. Namierzaliśmy sygnał z lampy zasypanego górnika. Było ciemno. Jedyne światło dawały nasze lampki górnicze. Popatrzyłem do góry i zobaczyłem, co wisi nad nami. Zdałem sobie sprawę, że to w każdej chwili może na nas spaść. Nie zdążyliby nas odkopać. Niesamowite zagrożenie. Właśnie taką pracę mają ratownicy górniczy. Wiedzą o tym zagrożeniu, ale pomimo tego zawsze idą, licząc, że dotrą do żywej osoby.
- Jak zakończyła się tamta akcja?
- Pomagaliśmy jak mogliśmy. Byli tam również przewodnicy z psami ratowniczymi. Niestety nasza pomoc okazała się nieskuteczna. W końcu odnaleziono ciało tego człowieka. Kolejną akcję prowadziliśmy później w Rudzie Śląskiej. Tam przydał się pies do poszukiwania zwłok jednego z naszych ratowników.
- Psi węch okazał się pomocny?
- Tak. Tego górnika poszukiwano od dawna. Zawał był bardzo rozległy. Zasugerowaliśmy nawiercić w całej ścianie kilkanaście otworów, a następnie umieścić w nich szmaty. Po kilku dniach szmaty wyciągnięto, umieszczono w słoikach. Wyłożono je w jednym z pomieszczeń. Następnie Maciek (przewodnik) wprowadził swojego psa - podano próbki do powąchania. Pies wskazał trzy słoiki, najpierw ten o najsilniejszym zapachu, a następne dwa o słabszym zapachu. Później sprawdzono rejon nawierceń, w których umieszczono te szmaty i faktycznie odnaleziono ciało zmarłego górnika w tym miejscu.
- Strażacy, tak jak ratownicy górniczy czy medyczni, stykają się w swojej służbie z tragediami. W tym roku, oprócz jubileuszu 30-lecia PSP, wspominamy również 30 lat od wielkiego pożaru lasów w Kuźni Raciborskiej, w którym zginęli śp. kpt. Andrzej Kaczyna i druh Andrzej Malinowski. Czy pan znał tę historię zanim został komendantem w Raciborzu?
- Pierwsze strażackie kroki stawiałem w Szkole Aspirantów Państwowej Straży Pożarnej w Krakowie. To jest szkoła, która co roku organizuje wyjazd na mogiły tych strażaków. Właśnie wtedy zetknąłem się z tą historią po raz pierwszy. Jednak dopiero będąc komendantem w Raciborzu zacząłem poznawać lokalną historię. Dużo rozmawiałem o tamtym pożarze z emerytowanymi strażakami i pracownikami. Swoimi wspomnieniami podzielili się druh Stefan Kaptur (były dowódca JRG w Raciborzu, obecnie Prezes Powiatowy Związku OSP -red.), Roland Kotula (dowódca JRG w Raciborzu - red.), a także pan Hubert Dziedzioch, który uciekał przed ogniem razem z Andrzejem Kaczyną. Jemu się udało, a panu Andrzejowi już nie.
- Przez lata pamięć o strażakach poległych w Kuźni Raciborskiej czczono w ramach tzw. strażackiego memoriału. Wiem, że w tym roku, pomimo śmierci wieloletniego organizatora tego wydarzenia, pana Stanisława Borowika, memoriał się odbędzie. Możecie powiedzieć coś więcej na ten temat?
- 30. Memoriał imienia Andrzeja Kaczyny i Andrzeja Malinowskiego odbędzie się 20 i 21 sierpnia. W sobotę 20 sierpnia będzie typowo strażacka impreza z zawodami podobnymi do tych z serii Najtwardszy Strażak. O 18.30 zagrają Piękni i Młodzi, o 20.00 będzie oficjalne otwarcie imprezy, a po nim koncert Darii. W niedzielę chcemy zrobić imprezę rodzinną - razem z Ośrodkiem Sportu i Rekreacji zaprosimy mieszkańców na Rodzinny Rajd Rowerowy. Na placu Długosza będą gry i zabawy rodzinne. O 18.30 będzie koncert zespołu Łydka Grubasa. Potem będzie zabawa "Baw się razem z nami strażakami i Ernestynem Janetą", a wieczorem wystąpi zespół Ich Troje. Tak to mniej więcej będzie wyglądać, ale szczegółowy plan poznamy później. Przyznaję, że bardzo nam w tym wszystkim brakuje Stasia Borowika. Dopiero teraz naprawdę zdaliśmy sobie sprawę z tego, jak wielką pracę organizacyjną wykonywał przez te wszystkie lata.
Wywiad przeprowadził Wojciech Żołneczko