Prędzej czy później każdy ksiądz czy kleryk zmierzy się z własnym „Już nie chcę”
Ze Stefanem, byłym księdzem, mejluje Łukasz Libowski, jeszcze ksiądz [odc. 1].
Stefanie, muszę stwierdzić, że ładnie rzecz ująłeś; aż się ze wstydu nieco zarumieniłem – ze wstydu, że tak ostro ten wątek do naszego pisania wprowadziłem. Przekonuje mnie Twoje odmalowanie sytuacji: jedni w obliczu odejścia z kapłaństwa księdza wychodzą ku temu księdzu – i ci są współczujący; drudzy natomiast raczej zostają przy sobie – i ci surowiej księdza rzucającego sutannę oceniają. To, co radzisz w wypadku tych drugich, jest właściwie, na ile się w temacie orientuję, aplikacją do konkretnej rozpatrywanej tu przez nas sytuacji ogólniejszej metody czy strategii, wynikającej z założenia, że nasze emocje opowiadają o nas samych, że nasze emocje objawiają nam nas samych, to, co w nas tkwi, że emocje otwierają przed nami skarbiec naszego wnętrza, podsuwając nam dostęp do jakiejś prawdy o nas samych. Trudno mi jednakże oszacować, na ile taka praca z emocjami, pojmowanymi jako klucze do drzwi domu naszej psyche, jest rzeczą między nami, ludźmi, znaną i praktykowaną.
Zgodzę się, to ogólniejsza metoda czy umiejętność. Jako psychoterapeuta często pytam o emocje swoich pacjentów. A dlaczego akurat o to? Często podkreślam, że one są informacją o nas samych, np. o naszych potrzebach, oczekiwaniach, przekonaniach, jakie mamy w relacji z drugim człowiekiem, o własnych wewnętrznych konfliktach – i wiele, wiele innych rzeczy one nam jeszcze o nas mówią. Emocje mają także związek z naszym działaniem, dają ku niemu impuls. Pomijając je, pomijamy tak naprawdę siebie. Zdaję sobie sprawę z tego, że jako psycholog i psychoterapeuta, który dodatkowo ma w gronie swoich bliskich osoby po fachu, żyję w swojej bańce informacyjnej. Trzeba wziąć na to poprawkę. Nie mniej jednak wydaje mi się, że psychoedukacja w tym zakresie jest bardzo łatwo dostępna za darmo w internecie. A w Twojej bańce informacyjnej? Znasz księży lub nie-księży, którzy to, o czym mówimy, znają i praktykują?
Jest jak z amerykańskiego filmu, z Ameryki, tego lepszego, ciekawszego niż ta wioska świata
Nie jest mi łatwo na tak postawione pytanie odpowiedzieć. Mnie zdarza się nad swoimi emocjami się zastanawiać; czy często? – nie wiem, raczej rzekłbym, że czynię to w trybie „raz po raz”, wówczas, jak przyjdzie na mnie emocja gwałtowniejsza, zaskakująca, ciekawsza albo jak przyjdzie na mniej jakaś emocja w osobliwej chwili… Muszę też przyznać, że ze dwa albo trzy razy doszedłem wskutek prowadzenia refleksji nad swoimi emocjami do bardzo głębokich wniosków o sobie, do takich wniosków, które mnie samego zaskoczyły, których normalnie raczej bym nie sformułował, a które przyjąłem za adekwatne, prawdziwe. A gdy chodzi o innych?… Myślę, że o swoich emocjach rzadko rozmawiamy i że swoje emocje rzadko przed kimś wyjawiamy. Mnie się coś takiego parę razy w życiu przytrafiło przy okazji szczerej, zaufanej rozmowy koleżeńskiej czy przyjacielskiej: sam mówiłem o swoich doświadczeniach i przeżyciach, a druga strona mówiła o sobie i swoich odczuciach. Inna rzecz, że jako ksiądz bywam też spowiednikiem. Więc, rzeczywiście, w konfesjonale słyszę od czasu do czasu o emocjach; czasem dzieli się ktoś ze mną tym, jak swoje emocje czyta, interpretuje. Gdybym miał pokusić się o jakieś określenie konkretniejsze, to sformułowałbym je tak: „obróbka” emocji raczej nie jest standardem w naszym codziennym życiu.
Być może zaczynamy poświęcać im więcej uwagi, gdy pojawia się w naszym życiu cierpienie. Póki jakoś sobie radzimy i funkcjonujemy, to nie ma takiej potrzeby. Gdy przychodzi kryzys i dana osoba szuka pomocy u specjalisty od zdrowia psychicznego, wtedy zaczyna się poznawanie emocji, rozpoznawanie w sobie, nazywanie, doświadczanie ich, ekspresja, refleksja nad nimi. Czy warto czekać do tego momentu? Oczywiście będę stał na stanowisku, że nie. „No co innego on ma powiedzieć”. Z perspektywy własnych doświadczeń i kryzysów jestem osobiście przekonany, że czekać nie warto. Nikt nas w świat psychiki w młodości nie wprowadził? Jasne, to przykre, skąd sami mieliśmy to wiedzieć. Dziś jako dorośli mamy jednak dużo możliwości, żeby sami o to zadbać.
Lepszy mały Kościół ale z katolikami. Bon voyage!
Komentarz został usunięty z powodu naruszenia regulaminu
Ktoś kto ma nie złamany kręgosłup moralny odejdzie z tej instytucji prędzej czy później
Ciężko być księdzem w tych czasach. Wybiórcza, TVN, der Onet i inne media rozsiewają nienawiść do księży.... Wyśmiewają... Paradoks polega na tym, że Ci, którzy zwalczają Kościół są często ochrzczeni, mają ślub kościelny i na koniec chcą oczywiście pochówek w obrządku kościelnym.
Czytajcie Biblię. Dzięki temu będziecie wiedzieli, co jest dobre a co złe.
"11. Nadchodzi jednak godzina, nawet już jest, kiedy to prawdziwi czciciele będą oddawać cześć Ojcu w Duchu i prawdzie, a takich to czcicieli szuka Ojciec." Jan 4; 23
Oczywiście apeluję do tzw. chrześcijan i ludzi dobrej woli.