Prędzej czy później każdy ksiądz czy kleryk zmierzy się z własnym „Już nie chcę”
Ze Stefanem, byłym księdzem, mejluje Łukasz Libowski, jeszcze ksiądz [odc. 1].
Stefanie, mnie intryguje ten wyidealizowany obraz księdza, jaki ludzie w sobie noszą: kiedy potem – wówczas na przykład, gdy dowiadują się, że jakiś ksiądz z kapłaństwa rezygnuje – muszą się z nim rozstać, to bardzo cierpią, przeżywają dramat. Skąd ten obraz się bierze? U niektórych ten obraz ma coś wspólnego z rzeczywistością; powiedziałbym, pozwalając sobie na kolokwializm, że to taka rzeczywistość podrasowana. Ale zdarza się też niejednokrotnie, że ów obraz księdza jest do tego stopnia u ludzi idealny, że doprawdy ze stanem faktycznym niewiele ma on wspólnego albo zgoła nic.
Znów badań nie mam. Można by się tu zatrzymać przy idealizowaniu rodzica, partnera, bo z tym zjawiskiem spotykam się w gabinecie. Ksiądz to taka figura podobna do rodzica, więc przez analogię można spekulować, jak to inni z nim mają. Ale wolałbym odnieść się do jakiegoś konkretnego doświadczenia. Ty obracasz się wśród wierzących, może masz jakieś? Ja mogę opowiedzieć o swoim z okresu, gdy miałem jakieś 6-8 lat. Nie byłem ministrantem ani nic z tych rzeczy. Po prostu w niedzielę chodziłem z babcią do kościoła. Była to mała wioska, tzw. filia, więc nic się w tym kościele poza niedzielną mszą nie działo. Główna parafia była we wiosce obok. Mieszkało w naszej wiosce może 300, może 500 osób. Już dokładnie nie pamiętam. Dorastałem tam w połowie lat 90-tych. Na tamte czasy jedna z biedniejszych gmin w Polsce. Ludzie trudnili się w większości rolnictwem na własne potrzeby. Pokolenie moich dziadków żyło w określonym rytmie tak od 1945 roku. I nic się na przestrzeni lat nie zmieniało, dochodziły tylko nowe sprzęty, jak lodówka, telewizor, samochód. Otworzono prywatny sklep. Ale rutyna i zwyczaje wydawały się trwać przez lata. Kiedy sporadycznie wyjeżdżałem do miasta, nagle doświadczałem innego świata, było to pociągające. I raz w tygodniu pojawiała się postać inna niż lokalni rolnicy, u sporej ich części budząca strach, zwłaszcza, kiedy wracali chwiejnym krokiem spod sklepu lub oblegali wielkie schody prowadzące do niego. Ten ktoś był zimą specjalnie transportowany z sąsiedniej wioski i wszyscy rzucali się, by go przywieźć. Ubrany inaczej, mogący wejść w te miejsca w kościele, gdzie nie wszyscy mają dostęp. Postać, przed którą czeka mnie egzamin, jeśli będę chciał dostąpić przywileju przyjęcia komunii w niedziele. Nie każdy może, on dużo może. Ludzie odnoszą się do niego inaczej, z respektem. On reprezentuje Boga, czyli dobro, czyli nie jest zły. Babcia mówi, że jest mądry, że księża są bardzo wykształceni, wiedzą dużo więcej. Wyobrażałem sobie, że jest jak z amerykańskiego filmu, z Ameryki, tego lepszego, ciekawszego niż ta wioska świata. Jak będę dorosły, fajnie byłoby żyć w innym miejscu, tak jak on. Fajnie byłoby być kimś innym niż ludzie, mężczyźni, których widzę (często pijanych) – ten ksiądz się w to wpisywał. Fajnie byłoby być kimś po tej dobrej stronie. Fajnie byłoby wiedzieć tyle, co on. Ot, takie przemyślenia 6-8-latka. Takie wyobrażenie.
Lepszy mały Kościół ale z katolikami. Bon voyage!
Komentarz został usunięty z powodu naruszenia regulaminu
Ktoś kto ma nie złamany kręgosłup moralny odejdzie z tej instytucji prędzej czy później
Ciężko być księdzem w tych czasach. Wybiórcza, TVN, der Onet i inne media rozsiewają nienawiść do księży.... Wyśmiewają... Paradoks polega na tym, że Ci, którzy zwalczają Kościół są często ochrzczeni, mają ślub kościelny i na koniec chcą oczywiście pochówek w obrządku kościelnym.
Czytajcie Biblię. Dzięki temu będziecie wiedzieli, co jest dobre a co złe.
"11. Nadchodzi jednak godzina, nawet już jest, kiedy to prawdziwi czciciele będą oddawać cześć Ojcu w Duchu i prawdzie, a takich to czcicieli szuka Ojciec." Jan 4; 23
Oczywiście apeluję do tzw. chrześcijan i ludzi dobrej woli.