Woźniak: Czy my żyjemy w Bangladeszu?
- Ja pytam, czy my żyjemy w Bangladeszu, czy w wolnym kraju? Dlaczego prezydent nazywa ludzi, którzy chcą pomóc klubowi, szalikowcami i zamyka stadion. Czemu ich obraża? Czemu prezydent nie wezwał mnie do wyjaśnienia całej sytuacji? Nie mam do niego pretensji, ale dlaczego nie zapytał? - grzmiał po konferencji prasowej w sobotę Jerzy Woźniak prezes GKS Jastrzębie.
- Na początku chciałem podziękować pani dyrektor MOSiR-u Zofii Florek i panu dyrektorowi za przygotowanie obiektu do meczu. Mimo otrzymania zakazu od prezydenta miasta Mariana Janeckiego. Faks z decyzją przyszedł do klubu o 17:00 w czwartek, a w piątek o 11:30 otrzymałem oryginał podpisany przez prezydenta Franciszka Piksę - mówił prezes.
Prezes odniósł się też do decyzji o zakazie organizowania przez klub imprez masowych. Powodem zakazu miały być nieprawidłowości spowodowane zmianą firmy ochroniarskiej podczas meczu z Jeziorakiem Iławą: - Po pierwsze, listę podpisał ówczesny kierownik ochrony, pan Siwiak. Po drugie - delegat dopuścił do meczu. Tą firmę musiałem załatwić w siedem godzin, bo we wtorek, 20 kwietnia wycofał się Skorpion, który nie chciał zgodzić się na zmniejszenie liczby ochroniarzy. Za to klub płacił 8700 zł, a jesienią 15000 zł. Dziś płacimy 4300 zł. Zatem w nagrodę za to, że zmniejszyłem koszta prezydent zamknął mi stadion. Nie dostałem złotówki od miasta, co powtarzam jak mantrę. Gdybym nie podjął kroków, mecz nie odbyłby się. Tymczasem chłopcy wygrali 3:1. - mówił Woźniak.
Prezes mówił też o incydencie przed meczem ze Świtem: - Żądano ode mnie personalnej listy kibiców. Zgodę na mecz wyraził delegat, z nim zresztą też rozmawiano w tej sprawie. To jest kabaret. Tu nie chodzi chyba nawet o działanie na szkodę klubu, ale o moją osobę. Bo pewne rzeczy zostały poruszone. Zleciłem biegłym sądowym audyt całej dokumentacji klubowej na cztery lata wstecz. Gwarantuję, że ewentualnymi nieścisłościami zajmie się Prokuratura Wrocławska. W grudniu wypłacona jest dotacja, a w styczniu w klubie nie ma złotówki - mówił.
- Dzisiaj zastrasza mnie policja, że mnie wywiozą z Jastrzębia, że moje dni tutaj są policzone. Jeśli wpuszczę dwóch kibiców, to mam zarzuty prokuratorskie. Ja już nie liczę na pieniądze z ratusza. Sam ich utrzymam, bo sam utrzymuję ich od stycznia. Sam, z grupą przyjaciół. A miasto nic. Zrobiłem dwa zgrupowania, dzięki czemu chłopcy mają siłę i wygrywają. W ośmiu meczach zdobyli 15 punktów. Na jesień było z miasta 180 tys. zł stypendiów, 340 tys. zł dotacji i 50 tys. zł z wodociągów. A długi zostały. Już nie oczekuję tej pomocy. Utrzymamy się w lidze i nikt nas z tej ligi nie wyrzuci. Sytuacja w klubie się poprawia, ale tu jest polskie piekiełko, czyli "im jest lepiej tym jest gorzej". Bo wsadziłem kij w mrowisko. Na razie moi prawnicy tworzą koncepcję spółki akcyjnej. Być może latem uda się to zrobić. Granie na zasadzie stowarzyszenia nie ma sensu. Tu będzie mocny klub za dwa lata - mówił Woźniak.