Z jastrzębskiej kopalni w rejs dookoła świata. Niesamowita historia kapitana Jerzego Radomskiego i jachtu "Czarny Diament"
Ten widok musiał zadziwić mieszkańców Jastrzębia-Zdroju... Pomiędzy blokami na samochodzie ciężarowym sunie jacht dalekomorski. Z tego kopalnianego miasta bliżej jest przecież w góry niż nad Bałtyk czy Mazury. Sprawcami całego zamieszania byli członkowie Górniczego Jacht Klubu „Delfin” z kapitanem Jerzym Radomskim na czele. Był rok 1978.
Jacht nosił nazwę „Czarny Diament”, co już zdradza jego górnicze konotacje, bo diament to przecież czysty węgiel. Zanim jednak jacht wyruszył w drogę nad Bałtyk, inicjator całego wydarzenia musiał pojawić się w Jastrzębiu i zacząć karierę górnika w kopalni Moszczenica.
Z Wołynia i Mazur do Jastrzębia-Zdroju
Jerzy Radomski urodził się w Klewaniu, dawnym województwie wołyńskim. Tam jego przodkowie byli znanymi bartnikami. Zawierucha wojenna sprawiła, że wypędzono ich z rodzinnych ziem i koniec końców znaleźli się - już po II wojnie światowej – w Polsce Ludowej. Nasz bohater dorasta w Działdowie na Mazurach i jako nastoletni chłopak wyprawia się na pobliskie jeziora. Wraz z kolegami pływa łódką, w której za żagle służy prześcieradło. Jeszcze nie wie, że kiedyś wyruszy w podróż dookoła świata, która będzie trwać... 32 lata.
Jerzy Radomski przybywa do Jastrzębia, jak prawie wszyscy, za pracą, za lepszym życiem. Zatrudnia się w kopalni Moszczenica na oddziale metanowym jako elektryk. Nie porzuca jednak młodzieńczej fascynacji żaglami. Jednak nie tylko on ma taką pasję. Wraz z kolegami tworzą Górniczy Jacht Klub „Delfin” (1968 r.).
- O tym, że praca w kopalni to ciężki kawałek chleba, nie muszę nikogo przekonywać. Górnicy chcą po szychcie nie tylko wyspać się, ale mają potrzebę czegoś więcej. Ja i moi koledzy stworzyliśmy klub żeglarski. Chcieliśmy pływać i poznawać odległe lądy. Wtedy, w czasach głębokiego komunizmu było to może zbyt śmiałe marzenie, ale podjęliśmy wyzwanie - wspomina kpt. Jerzy Radomski.
Wtedy, w roku 1968, jastrzębski górnik nie wiedział, że wkracza na drogę morskiego wagabundy, a morza i oceany odkryją przed nim swoje tajemnice. Jeszcze w tym samym roku udaje się zorganizować pierwszy klubowy wypad na Adriatyk, jest to wyprawa płetwonurkowa. Dwa lata później płyną w I Górniczym Rejsie Atlantyckim. Wyruszają wyczarterowanym jachtem „Chrobry”. Wyspy Kanaryjskie i Wybrzeże Hiszpanii robią na uczestnikach wyprawy niesamowite wrażenie. Ale to tylko zaostrza apetyty wilków morskich.
Stocznia w kopalni
Rejs atlantycki pobudził chęć do dalszych wypraw. Gdzieś tam w głowie Jerzego Radomskiego świta pomysł o wyprawie dookoła świata. Jednak problemem jest brak własnego jachtu. I tak rodzi się idea, aby jacht zbudować… w kopalni.
- W tamtych czasach trudno było w zasadzie o wszystko. Trzeba było zorganizować… jacht, czyli po prostu wybudować. Korzystając z przychylności dyrektora Moszczenicy Władysława Chlebika, otrzymaliśmy opuszczoną szopę na terenie kopalni. To właśnie w niej z mozołem przez około 6 lat budowaliśmy nasz jacht. Budowa oczywiście odbywała się po godzinach naszej pracy, a za materiał niezbędny do powstania jachtu płaciliśmy z własnych środków - mówi Jerzy Radomski.
Tak więc budowa jachtu, która początkowo miała trwać 2 lata, przeciąga się do 6. W tym czasie w szopie: montowano, spawano, szlifowano, piaskowano, malowano, wycinano kątowniki i tak aż do późnej nocy. W końcu, na początku 1978 roku jacht jest gotowy do morskiej przygody.
Droga jachtu przez Polskę nad Bałtyk
Ostatnim zadaniem było dostarczenie jachtu nad Bałtyk. Wtedy, wiosną 1978 roku oczom jastrzębian ukazuje się niecodzienny widok: na przedzie jedzie milicyjny fiat 125p, potem „maluch” (fiat 126), z tablicą z napisem „Pilot”, a za nim ogromna ciężarówka z dużą przyczepą, do której przymocowano kadłub „Czarnego Diamentu”. Trasa kolumny wiedzie osiedlowymi uliczkami, a następnie drogami do Krapkowic na Opolszczyźnie. Tam jacht trafia na barkę i nie bez problemów dociera do Szczecina, a następnie Świnoujścia.
Nie doszłoby do powstania „Czarnego Diamentu”, gdyby nie przychylność dyrektora kopalni Moszczenica - Władysława Chlebika. W podzięce za jego wsparcie matką chrzestną jachtu zostaje jego córka Joanna Chlebik. Po tej ceremonii górniczy jacht ma przed sobą pierwszy etap rejsu, liczący ok. pięciu tysięcy mil morskich do Chorwacji w ówczesnej Jugosławii i potem już dalej w świat.
Fedrowanie rafy, czyli prawie jak w kopalni
Jastrzębscy górnicy mogli wszystkiego spodziewać się na morzach i oceanach, ale nie fedrowania rafy koralowej. Było to na Morzu Czerwonym, nieopodal wybrzeży Etiopii. W nocy jacht uderza o skały i pakuje się na rafę. Leży przechylony na falach pod kątem ok. 40 stopni. Załoga wysyła sygnał SOS, wystrzelono czerwone rakiety i włączono pompy. O świcie z pomocą przybywa niemiecka jednostka. Po uspokojeniu się morza przychodzi czas na rekonesans. Jacht niebezpiecznie leży na końcu rafy koralowej w płytkiej wodzie.
- Należało przeciągnąć jacht poza blokujące skały. Jedną z nich trzeba było po prostu skuć. Przydało się doświadczenie zdobyte w kopalni, lecz zamiast kilofa miałem siekierę, młot i łom. Zaczęła się mozolna praca. Wspólnie daliśmy radę odblokować „Czarnego” i wyrwać go ze szponów rafy, ale trwało to dokładnie 67 dni - mówi kapitan.
Kopalnia złota w Republice Południowej Afryki
Rejs dookoła świata to piękna przygoda. Za coś jednak trzeba kupić jedzenie, paliwo, mieć na opłaty portowe. Jerzy Radomski podejmuje się różnych zajęć. Otrzymuje intratną propozycję pracy, w której jego doświadczenie górnicze jest dosłownie na wagę złota. Właściciel kopalni złota w Johannesburgu, w Republice Południowej Afryki, proponuje mu opłacalny kontrakt, jednak opiewający na 5 lat pracy.
- Za radą mojej małżonki, z którą rozmawiałem telefonicznie, odrzuciłem propozycję. Nie po to 6 lat budowałem jacht, aby pracować w kopalni złota i tak popłynąłem dalej - wspomina kapitan.
Kapitan Jerzy Radomski, górnik z jastrzębskiej kopalni Moszczenica, w czasie 32 lat (1978-2010) oraz dodatkowo 4 lata w drugim rejsie (2010-2014) opłynął ziemię dwa razy, w tym Atlantyk - 8 razy, a Ocean Indyjski – 5 razy. W sumie daje to taką odległość, jak z Ziemi do Księżyca.
Jerzemu Radomskiemu udało się zrealizować młodzieńcze marzenia. Nie zabrakło mu konsekwencji, uporu i determinacji. Cech niezbędnych w pracy górnika. W kopalni, ale też na morzach i oceanach pojawia się ryzyko, trzeba szybko i trafnie podejmować decyzje. Być rzetelnym w działaniu, ale też mieć przemyślany i dający się zrealizować plan. I najważniejsze - mieć szacunek dla potęgi przyrody, siły nieokiełznanej i nieprzewidywalnej.
Rozmawiał telefonicznie .
Za komuny czekało się godzinami.....
No czekało się i co ? Przecież to nie była tępa komuna,która powróciła po ostatnich wyborach.
Miał czas przecież "wykuwali" Jacht minimum 67dni to czekanie na telefon kilka godzin to chyba nie wiele...Wyobraź sobie ,że ówczesnych czasach biali mieli w RPA mieli wiele przywilejów i szkoda,że nie jest tak teraz
Za komuny rozmowy miedzymiastowe zamawialo sie i czekalo godzinami.
A ten ponoc z RPA zadzwonil do zony w Jastrzebiu.
Telefon tez byl przywilejem. Skladalo sie wniosek i czekalo latami.
Komentarz został usunięty z powodu naruszenia regulaminu
górnik chyba pirat jachtowy