Kobiety nie są gorsze od mężczyzn i to udowadniają [FELIETON]
Ciągle trwają dyskusje o tym, jak należy zwracać się do kobiet – profesor czy profesorka, dyrektor czy dyrektorka albo minister, czy ministra. To osławione feminatywy, ale tak naprawdę nie o słownictwo tutaj chodzi, ale o rzeczywiste uznanie tego, że są równoprawnymi członkiniami społeczeństwa, tak jak mężczyźni.
Kobiety nie są gorsze od mężczyzn i to udowadniają [FELIETON]
Wydawać by się mogło, że dyskusje o feminatywach, czyli o rzeczownikach określających kobiece zawody i pełnione funkcje to wymysł współczesnych feministek, które nie mają nic lepszego do roboty. Nic bardziej mylnego! Jeśli zajrzymy do przedwojennej prasy polskiej, a dokładnie do artykułów autorstwa Aleksandry Piłsudskiej, która miała bardzo ciekawe życie (nie tylko poprzez małżeństwo z Józefem Piłsudskim), to aż roi się tam od kobiecych form różnych profesji. Można na przykład doszukać się: „strzelczyń”, „medyczek”, „wywiadowczyń”, „kolporterek”, „zastępczyń”, „robotnic” i tak oczywistych dla nas - „nauczycielek” czy „sanitariuszek”. W jednym z anonsów prasowych „Kuryera Lwowskiego” z 1918 r. można przeczytać o ofercie pracy dla „magistry” farmacji. Coś więc było na rzeczy, że jeszcze przed II wojną światową, kiedy społeczeństwo polskie było jednak dość konserwatywne, panie mocno podkreślały żeńskie końcówki różnych profesji i funkcji.
Tak naprawdę w dyskusji o feminatywach, która sięga w naszym społeczeństwie czasów nie tylko przed II, ale i I wojną światową, nie chodzi wyłącznie o ustalenie normy językowej. To dyskusja o roli kobiet nie tylko w pieleszach domu rodzinnego, ale również na niwie zawodowej czy państwowej. W różnych kulturach kobiety uważa się za strażniczki domowego ogniska i przypisuje się im głównie właśnie taką rolę, która stała się utrwalonym stereotypem. Czy zgodziłaby się z nią wspomniana już przeze mnie Aleksandra Piłsudska? Pozwalam sobie w to wątpić, znając jej biografię. Jako aktywna członkini Polskiej Partii Socjalistycznej zamieszana była w napad na pociąg przewożący pieniądze z Królestwa Polskiego do Petersburga. Należała także do sekcji żeńskiej Związku Strzeleckiego. Wiele razy przenosiła broń i dynamit, tak potrzebny w akcji dywersyjnej, za co zresztą trafiła do więzienia. Parała się i to z całkiem niezłymi skutkami działalnością wywiadowczą. Takich życiorysów kobiet o, można by rzec, nie tylko rodzinnych zainteresowaniach, jest więcej. Niestety nie są one znane szerszemu gronu odbiorców.
Momentami gorąca dyskusja o pisowni i żeńskich końcówkach zawodów i funkcji to walka kobiet o uznanie ich podmiotowości, równorzędności z mężczyznami. Aż wstyd, że jeszcze w XXI wieku taką batalię muszą toczyć! Mimo tych wszystkich zmian, które zaszły na przestrzeni ostatnich 200 lat, gdzie rola kobiet stopniowo wzrastała, nadal wtłacza się je w stereotypy, które głównie widzą kobiety w pracach domowych, a najlepiej kuchennych i tych związanych z utrzymaniem porządku. Tak, jakby nie było to obowiązkiem każdego członka rodziny. Nie jest też udowodnione naukowo, że któraś z płci ma większe predyspozycje do gotowania czy mycia okien, albo sprawowania opieki nad dziećmi (wyłączając pierwsze miesiące życia niemowlaka), a przynajmniej mi nic o takowych nie wiadomo. Jak bardzo te szkodliwe stereotypy wpisały się w mentalność społeczną, niech świadczy to, że teraz „odkręcać” trzeba brednie mówiące jakoby o mniejszych zdolnościach dziewcząt do nauki przedmiotów ścisłych. Tak, jakby chłopcy mieli być wyłącznie utalentowani w tych dziedzinach.
Mają więc kobiety jeszcze sporo do zrobienia na polu egzekwowania swoich praw i równouprawnienia. Niektóre jednak same wtłaczają się w „obowiązki”, z których ma wynikać, że to głównie ich domeną ma być przygotowywanie posiłków, bo niby od tego są albo pieczenie ciasta dla męża. Owszem, jeżeli jest to ich pasją, nie ma problemu. Jeśli jednak wolą w wolnym czasie poczytać książkę, iść do kina, czy spotkać się ze znajomymi, mają wybór. Kiedy decydują się na działalność społeczną, polityczną czy zawodową, to nie powinny być traktowane jako nieudolne zastępczynie swoich mężów i partnerów. Mają też prawo do takiego nazewnictwa, które uznają za słuszne. Zresztą nie tylko nazewnictwa, ale takiego kształtowania swojego życia, aby nie być dodatkiem, a podmiotem.