Michał Bałazy o kuchni, spotkaniach, rowerze i relacjach. "Śląsk i Italię wiele łączy" #SzybkiSzpil
Z Michałem Bałazym – ekspertem kulinarnym, pasjonatem gotowania, a przy tym podróżnikiem i blogerem rozmawiamy o pomocy dla gastronomii, pomaganiu innym, przejażdżkach rowerowych oraz majowym grillowaniu.
Michał Bałazy o kuchni, spotkaniach, rowerze i relacjach. "Śląsk i Italię wiele łączy" #SzybkiSzpil
Szymon Kamczyk. Śledząc Twój fanpage można odnieść wrażenie, że dużo się u Ciebie dzieje. Czy masz czas na powroty do rodzinnego Jastrzębia-Zdroju?
Michał Bałazy. Trzeba przyznać, że okres pandemii spowodował, że mam wrażenie, że nie dzieje się prawie nic. Do programu „Na szlaku smaku” jestem już przyzwyczajony, więc jest do dla mnie standard, tak jak współpraca z marką Kenwood. Fajnym dodatkiem do tego była zawsze praca związana z wydarzeniami, szczególnie na świeżym powietrzu. Brakuje mi jak diabli jarmarku, który odbywał się w skansenie w Chorzowie. Brakuje mi wszystkich wydarzeń na rynku w Cieszynie, bo tak serdecznie jak w Cieszynie, nie jestem podejmowany nigdzie w Polsce. Nie wspominam nawet o spotkaniach z jastrzębianami, bo odbywały się przynajmniej dwa razy w roku. Był czas, że robiłem Festiwale Kulinarne w Parku Zdrojowym, a tego już nie ma od dłuższego czasu. Dla mnie to smutne, a gro osób także za tym tęskni. Obserwujący ostatni czas w skali globalnej ktoś może powiedzieć, że Bałazy dalej żyje i ciągnie całkiem nieźle. Zaczął się sezon rajdowy, więc mimo tego, że część rajdów jest przeniesiona na okres jesienny, są takie, które zostały. Tam też trzeba przygotować strawę dla kierowców i mechaników, a z tym czuję się bardzo dobrze. (śmiech)
Tęsknisz pewnie za normalnym wyjściem na miasto, na kawę? (wywiad realizowaliśmy przed otwarciem ogródków letnich)
Bardzo! Dania na wynos i kawa na wynos to nie to samo. Nie po to idziesz z kubkiem do ulubionej kawiarenki, żeby potem iść z nim pustym chodnikiem. Idziesz po to, aby poobserwować ludzi, ich zachowania. Ogólnie czujesz, że żyjesz, a tego życia bardzo teraz brakuje. W naszym mieście jest niesamowita pustka, a gastronomia ma się fatalnie. Poza burgerowniami nie żyje prawie nic. To problem socjologiczny i ekonomiczny.
Myślisz, że akcje promujące zamawianie na wynos i wspieranie lokalnej gastronomii pomagają?
Zależy gdzie. Mam odzew znajomych z dużych miast, gdzie mimo wszystko kwitnie turystyka, a ludność jest też przyzwyczajona do jadania na mieście. Sporo lokali zostało też uratowanych przez takie akcje, więc są skuteczne, natomiast w Jastrzębiu-Zdroju średnio. To nie wynika ze złej woli, ale bardziej z naszej kultury na Śląsku, gdzie jesteśmy przyzwyczajeni do jadania w domach, a szczególnie w weekendy. Wtedy lokale uzyskują najwięcej zamówień, a tymczasem w każdym naszym domu przygotowuje się wspólny obiad niczym we włoskich rodzinach. Zawsze mówię, że Śląsk jest bardzo podobny do Italii. Kiedy mamy wybór – zamówić czy zrobić w domu, wybieramy dom. Inaczej wygląda rzecz z wyjściami na miasto, ale to już wiąże się ze wspomnianą wcześniej socjologią.
Są np. takie osoby, które myślą, że frytka będzie smaczna, kiedy wrzuci się ją do zimnego oleju i poczeka, aż olej się nagrzeje. To są dramaty kulinarne, które (!) także występują w restauracjach!
Mówisz, że brakuje Ci spotkań z ludźmi, festiwali, eventów. Na swoich warsztatach często uczysz gotowania. Przekazywanie wiedzy daje satysfakcję?
To jest świetna sprawa, choćby dlatego, że jesteśmy coraz bardziej świadomi, a na półkach sklepowych pojawiają się coraz ciekawsze produkty do wyboru. Idziemy też w kierunku BIO i bardzo dobrze, choć przykro, że coś, co kiedyś było nazywane produktem „od babci”, dzisiaj nazywa się BIO, EKO i kosztuje 3 razy tyle, co produkt niższej klasy. Dobrze, że chociaż mamy taki wybór. Mimo tego, że wszystkiego jest więcej, bo zarówno wiedzy, jak i dostępności, jest sporo osób, które z gotowaniem są mocno na bakier. Są np. takie osoby, które myślą, że frytka będzie smaczna, kiedy wrzuci się ją do zimnego oleju i poczeka, aż olej się nagrzeje. To są dramaty kulinarne, które (!) także występują w restauracjach! Fajnie jest, kiedy mogę podzielić się takimi podstawowymi informacjami i dostaję po tym świetny odzew od uczestników warsztatów, że np. „mąż wreszcie pochwalił mój rosół”, albo „nie wierzyłam, że jestem w stanie stworzyć taką bezę”. Także od panów, bo dzisiaj panowie starają się zadbać o podniebienie swoich wybranek oraz rodzin. To dobrze, że też chcą się uczyć. Jest cieplej na sercu, kiedy widzę radość w oczach ludzi, którym wyszło, którzy stworzyli kolację smakującą jak w najlepszej restauracji, a jeszcze kilka godzin temu nie wiedzieli na czym podsmażyć polędwiczkę wieprzową.
Gotowałeś m.in. dla szejka Nassera bin Hamada Al Khalifa i Elżbiety II. Opowiedz, jak to było gotować na brytyjskim dworze podczas Diamentowego Jubileuszu panowania monarchini?
W życiu liczy się wiele, ale nic tak bardzo jak dobre relacje. To, że ludzie z nikąd, bo tak nas określano – ja z JAstrzębia, kolega z Raciborza, gotowali z okazji Diamentowego Jubileuszu jej wysokości Elżbiety II, było czymś niesamowitym. O tym rozpisywały się wszystkie gazety. Impreza była zacna, a udało się też przemycić polskie menu. Serwowanie kaczki i szarych klusek z modrą kapustą przedstawicielom Wspólnoty Narodów było niesamowitą frajdą, ale też potężnym stresem. Wszystko zakończyło się sukcesem i nadało tak naprawdę nowy tor mojej drodze życiowej. Co jakiś czas zdarza się w życiu każdego drobna szansa i możemy ją dostrzec oraz wykorzystać, lub nie. Wydaje mi się, że moją udało się mi dostrzec i wykorzystać. Co mnie najbardziej cieszy, że wtedy i teraz jestem sobą. Nie ma w tym ani grama sztuczności, udawania czy parcia na szkło. Nie mam tego problemu. Jeśli robisz coś z uśmiechem na twarzy i wynika to z chęci działania a nie pozyskania poklasku, sławy i pieniędzy, wszystko się ze sobą spina. Los stawia na twojej drodze kolejnych ludzi i kolejnych, a dzięki temu jesteś w stanie realizować najskrytsze marzenia.
Wrocław i Włochy łączy pyszna carbonara https://biopack.com.pl/