ZOFIÓWKA: Tak wygląda piekło...
W sobotę, 5 maja, kilka minut przed godziną 11.00 w Jastrzębiu zatrzęsła się ziemia. Potężny wstrząs zapoczątkował jedną z najtrudniejszych akcji w historii polskiego górnictwa.
Trzeba było się czołgać
Przez kolejne sześć dni ratownicy poszukiwali trzech zaginionych górników. Rozmawialiśmy z ratownikiem, który dwukrotnie brał udział w akcji na Zofiówce. To górnik z wieloletnim doświadczeniem w pracy na kopalni. - Czegoś takiego jeszcze nie widziałem. Byłem już przy różnych zawałach, ale w porównaniu z tym, te wcześniejsze to było nic. Nabrałem prawdziwego respektu do kopalni – przyznaje na początku rozmowy.
Jak wyjaśnia, zawalone wyrobisko przeszukiwały dwa zastępy ratowników, po jednym z każdej strony, bo do zawalonego chodnika można dostać się z dwóch stron. W jednym zastępie pracuje pięciu ratowników: zastępowy, zastępca zastępowego i trzech górników. Ubezpiecza ich stale drugi zastęp. Pozostałe zastępy czekają w podbazach i bazach na zmianę. – W jednym momencie wyrobisko przeszukuje dziesięciu ratowników, kolejnych dziesięciu ich ubezpiecza. Następne zastępy czekają na wejście do akcji. Ja pracowałem w wyrobisku około dwóch godzin, na tyle wystarcza tlenu, bo pracujemy w aparatach tlenowych – mówi ratownik.
Wszystko zmiażdżone
Jak wyjaśnia nasz rozmówca, było to wyrobisko chodnikowe o wysokości 3,8 metra i szerokości 6,1 metra. - Po zawale zmniejszyło się miejscami do rozmiarów mniej więcej 1 metr na 1,7 metra. Wewnątrz tego zawalonego chodnika znajdują się połamane obudowy, taśmociągi, rurociągi, całe wyposażenie chodnika. Kupa żelastwa wymieszana ze skałą. Były miejsca, w których jest nieco luźniej, co oznacza, że mogliśmy poruszać się na kolanach, ale były też miejsca, w których można się było jedynie czołgać. A pracowaliśmy w aparatach tlenowych W70 na plecach. Ledwo można było się przecisnąć – opowiada nasz rozmówca. Warto sobie uświadomić, że sam aparat waży niespełna 15 kg, a niesiony na plecach może zahaczyć o zniszczone elementy chodnika. Ratownicy muszą więc nie tylko przeszukiwać zawalony chodnik, ale też uważać na własne bezpieczeństwo. - Przyznam szczerze, że po pierwszym moim udziale w akcji na Zofiówce bardzo nie chciałem jechać tam drugi raz, ale nie było innej możliwości. Liczyliśmy, że te chłopy mogły się tam schować w jakiejś wnęce, gdzie doszło do rozprężenia powietrza, że czekali na pomoc. Trzeba było iść, choć powiem wprost, tam był prawdziwy armagedon. Tak chyba wygląda piekło – kończy nasz rozmówca.
Ludzie
Prezydent Rzeczypospolitej Polskiej
Były Prezes Rady Ministrów